Recenzja "Gry Śmierci", wstępna wersja:
Bruce Lee planował nakręcić „Grę Śmierci” w 1972 roku, jednak dostał propozycję zagrania w amerykańskim „Wejściu Smoka”. Aktor wyjechał by nakręcić ów film, a „Grę Śmierci” miał skończyć po powrocie. Jednak powrotu nie było, Lee umarł niemal po ostatnim klapsie na planie w niewyjaśnionych okolicznościach. W roku 1978 szefowie Golden Harvest postanowili dokończyć „Grę Śmierci”, oddać w ten sposób hołd Lee i przy okazji zarobić. Jednak były tylko strzępki scenariusza i kilka sekwencji walk. W latach 90 odnaleziono znacznie więcej sekwencji , ale już było „po ptokach”, gdyż „The Game of Death” już było dawno nakręcone przez Roberta Clouse’a, tego samego, który stworzył nieśmiertelne „Wejście Smoka”. Dublerem, zastępującym Bruca został Kim Tai-jong, natomiast w scenach walk zastępował ich Yuen Biao. No chyba, że były to oryginalne kadry. Jak się okazało zapał był wielki, a efekt średni...
Film opowiada o aktorze, Billy’m Lo i jego dziewczynie Annie Morris. Kilkakrotnie mafia składa im propozycję „przyłączenia się”, jednak para nie ma na to ochoty. Gdy groźby nie skutkują, bandyci postanawiają zabić Billy’ego... Ten przeżywa jednak zamach i po postrzale w twarz trafia do szpitala. Lekarzom udaje się nie tylko ocalić chłopaka, ale doprowadzić jego twarz do pierwotnego wyglądu (sprzed postrzału). Billy finguje swoją śmierć i bierze odwet na mafiosach. ..
Scenariusz przerobiono i jedyne sceny z Bruce’m to walka na nunchaku oraz z wielkim murzynem, który był także przyjacielem Lee – Kareem Abdul-Jabbar. Oczywiście mamy różne inne próby oszukania widza – mowa tu o kadrach z poprzednich filmów Bruca’a – zbliżenia oczu, twarzy itp. czy kartonu z podobizną mistrza noszoną czasem przed dublera, oraz samego dublera. Kim Tai-jong nie specjalnie „gra” Lee, jego ruchy nie są płynne, widać mizerne umiejętności i nieraz niemal karykaturalne naśladowanie mimiki twarzy. W scenach gdy nie widać twarzy dublował Yuen Biao i on radzi sobie o wiele lepiej. Wszystkie odgłosy powchodzą z wcześniejszy produkcji zmarłego mistrza i niekiedy są źle podłożone – Kim oddycha, a słychać pisk.
Film miał być zwieńczeniem filmografii Lee, taki prawdziwy „ostatni film mistrza”. Jednak z paroma zachowanymi scenami walk nie wiele się zdziała... „Gra śmierci” miała być perełką filmów sztuk walki i miała być przepełniona filozofią, którą Lee zgłębiał i propagował. Ale producenci poszli w innym kierunku – nakręcili zwykłe rozrywkowe kino akcji, bez ducha filozofii, a jedyny „drugie dno” to na upartego motyw „kupowania” wschodzących gwiazd przez mafiosów i gangi. Billy nie chciał się sprzedać, więc musiał zginąć (choć jak wiadomo to udało mu się wyjść cało i wziąć odwet). Produkcja miała też hołdem dla zmarłego tragicznie mistrza i tutaj też niezbyt się sprawdza... „Opening” pokazuje różne zdjęcia Lee, aktor go grający mizernie próbuje używać jego stylu bycia i tak dalej. Wykorzystano sceny z prawdziwego pogrzebu Lee (tak, to pogrzeb Billy’ego Lo) i sceny archiwalne z innych jego filmów... Raczej mierny hołd 
Jednak o dziwo film jest niezły – sprawdza się jako kino kopane i rozrywkowe, gdyż choreografia walk jest na bardzo dobrym poziomie. Choć Kim nie zawsze to niestety wykorzystuje... W tle można dostrzec Sammo Hunga, młodego Marsa i kilku innych. Cały obraz ogląda się z ciekawością i oczekiwaniem na kolejny krok Billy’ego. Seans umila nam znakomita muzyka Johna Barry’ego, która zawiera także kilka motywów z „Wściekłych Pięści”. Aktorstwo może być, nie licząc Kima, który bezskutecznie podrabia Lee. W sumie jego dziewczyna też nie jest rewelacyjna, ale OK.
Podsumowując produkcja nie jest jakimś wielkim hołdem, dokończeniem dzieła mistrza, leż całkiem niezłym filmem sensacyjnym z świetnymi walkami. Można się na nim nawet nieźle bawić, jeśli nie będzie się zbytnio zagłębiać w fabułę i rozwiązania realizacyjne. Tak więc 7/10.
Co myślicie? Robiłem według informacji, które dostałem od Diego. Jeszcze wykończę i poprawię błędy itp.